Obiektywizm jest jedną z najważniejszych cech
dziennikarza. Człowiek jest jednak tylko człowiekiem i nie znajdzie się
raczej dziennikarza bez poglądów. Na brak obiektywizmu w polskich
środkach społecznego przekazu narzekały w ostatnich latach dynamicznie
rozwijające się media prawicowe.
Kryzys ukraiński pokazał jednak, że potrafią być one nie mniej zakłamane niż tak krytykowany przez nie mainstream.
Jak wobec tego myślący krytycznie odbiorca będzie mógł im ufać w innych kwestiach?
Festiwal hipokryzji
Sprawa ukraińska jest dla Polski istotna. Jedni będą uważać ją za
kluczową, inni nie, jedni będą popierać Janukowycza, inni Jaceniuka czy
Poroszenkę. Zróżnicowanie w sympatiach mediów też jest czymś naturalnym.
Nie ma co oszukiwać się, że właściciele nie wymuszają profilu redakcji.
Wątpliwe jest z etycznego punktu widzenia już obrzucanie inaczej
myślących epitetami, wśród których „ruski agent” jest najłagodniejsze.
Języka Dawida Wildsteina, zastępcy redaktora naczelnego „Gazety
Polskiej” Tomasza Sakiewicza, jaki prezentuje na swoim profilu na
facebooku i choćby w artykule „Dzienniki placowe” (kwartalnik Fronda nr
70) lepiej czytelnikom zaoszczędzić. Gwiazda medialnej prawicy mówi tym
sama o swojej kulturze.
Ciekawa jest opinia Wildsteina na temat protestów ulicznych,
wygłoszona po ubiegłorocznym Marszu Niepodległości, niecały miesiąc
przed rozpoczęciem kijowskiego Majdanu: „(..) nie oznacza, że możemy
bezkrytycznie patrzeć na organizacje po drugiej stronie politycznego
spektrum, które będą obecne w Marszu Niepodległości, bo wśród ich
członków w dalszym ciągu obserwujemy przejawy agresywnego nacjonalizmu,
ksenofobii, rasizmu i antysemityzmu. Jesteśmy przeciwnikami tych,
których sprowadzi na ulice chęć protestu przeciwko „drugiej stronie”.
Pojawią się tam wyłącznie po to, aby zademonstrować swoją obecnością
przeciwko obecności ideowych oponentów. Święto 11 listopada stanowi dla
nich wyłącznie pretekst. Mamy świadomość, że dla wielu uliczne
demonstracje i kontrdemonstracje mają smak przygody i sportu. Jest to
bardzo niebezpieczny sport, bo zdominowany przez ekstremistów. A
ekstremiści – paradoksalne – pracują na korzyść swoich przeciwników.
Zwiększają ich liczbę. Nakręcają swoimi działaniami spiralę konfliktu.
Jest to spirala nienawiści. (…)”.
Protesty w Kijowie, brutalnie atakowano funkcjonariuszy (kopanie
leżących nie było niczym wyjątkowym), podpalano ich koktajlami Mołotowa,
a około 20 zabito, to była zaś w jego narracji rzeź niewiniątek. W
połączeniu z hasłami i flagami banderowskimi to w przeciwieństwie do
polskiego Marszu Niepodległości z hasłami Bóg, Honor, Ojczyzna, dla
wicenaczelnego „Gazety Polskiej” żaden ekstremizm. Ale powie ktoś –
takie czasy, takie media, taki język najlepiej się sprzedaje. Jednak już
wyrażając się o rzezi wołyńskiej, Wildstein Junior używa już jedynie
eufemistycznego określenia „tragedia”, by przypadkiem braci Ukraińców
nie urazić „Gazeta Polska” była też krytycznie nastawiona do produkcji
filmu o Wołyniu, co miało być według niej działaniem na korzyść Rosji.
Przemilczane fakty
Wszystko to jednak nie jest najgorsze. Co prawda nie licząc portalu
kresy.pl, kilku portali już bardziej opinii niż informacji związanych z
opcją endecką czy narodowej opcji rzeczywiście prorosyjskiej skupionej
wokół „Myśli Polskiej”, w relacjonowaniu wydarzeń ukraińskich media od
prawa do lewa przedstawiały taki sam obraz stosując bardzo podobną
retorykę, to jednak w kłamstwach i manipulacji prawa strona prześcignęła
tu tak krytykowane przez siebie środowisko „Gazety Wyborczej”.
Doskonale widać to teraz, przy okazji ujawnienia wyników śledztwa
dziennikarzy jednej z największych i najczęściej cytowanych agencji
prasowych na świecie – Routersa, poświęconego lutowym wydarzeniom na
Majdanie. Wynika z niego całkiem inny obraz wydarzeń niż ten, którymi
karmiły nas polskie środki masowego przekazu. To nie milicja, a
demonstranci według Routersa mieli pierwsi otworzyć ogień. Główny
oskarżony, były dowódca Berkutu 38-letni Dmitrij Sadownik, miał dać
rozkaz strzelania jedynie „w celu ochrony życia i zdrowia
funkcjonariuszy” dopiero po tym, gdy wśród milicjantów pojawiły się
pierwsze ofiary użycia broni palnej przez demonstrantów. Sadownik
zaginął ostatnio w niewyjaśnionych okolicznościach. Zniknęła też broń, z
której miano strzelać do protestujących i kule, od których zginęli.
Jeden z głównych oskarżonych o rzekomą masakrę demonstrantów
funkcjonariusz Berkutu 6 lat temu stracił rękę.
Ukraiński uczony, dr Iwan Kaczanowski z uniwersytetu w kanadyjskiej
Ottawie opublikował zaś raport, minuta po minucie analizując wydarzenia
na Majdanie na podstawie podsłuchów rozmów funkcjonariuszy Berkutu i
Alfy, komunikatów spikera z majdanowej sceny, a także wyników sekcji
zwłok ofiar i relacji BBC. Wynik jego badań, pokazuje, że śmiertelne
strzały padały od strony Majdanu, a wszystkie ofiary były zabite z broni
myśliwskiej, nieużywanej przez służby bezpieczeństwa.
Wszystko to współgra z pojawiającymi się zaraz po tragicznych
wydarzeniach filmami, gdzie na ul. Instytuckiej padają bojownicy,
których od sektora zajmowanego przez siły rządowe odgradzał gruby mur i
widoczne są ślady po kulach, które nie mogły lecieć od strony sił
milicji i wojska.
W naszych głównych jak i „niezależnych” mediach próżno jednak znaleźć
o tym jakiekolwiek informacje. Nie ma najmniejszej refleksji, że może o
najcięższe zbrodnie oskarżało się niewinnych. Za to mamy jak choćby na
wp.pl informacje, że na Majdanie zginęło kilkaset osób (gdy oficjalne
dane mówią o najwyżej 110). Powtarzana jest za to opinia amerykańskiego
miliardera pochodzenia żydowsko-węgierskiego, jednego z największych na
świecie spekulantów walutowych George’a Sorosa, że za zabójstwami stał
osobiście Putin. Nota bene Soros, twórca i sponsor wielu przedsięwzięć
promujących tzw. „społeczeństwo otwarte” podejrzewany jest o
inspirowanie wielu „kolorowych” rewolucji.
Upadek
Psuje to obraz masakry bezbronnych ludzi, serwowany przez media od
prawa do lewa, w największym stopniu przez mieniące się jako niezależne.
Elementarna zasada rzetelności i uczciwości dziennikarskiej nakazuje
poinformować o faktach nawet niewygodnych dla stanowiska redakcji, które
jednak mogą zmienić całkowicie postrzeganie danego wydarzenia czy
osoby. U jedynych obrońców Polski jednak cisza.
Obok przemilczania, próbuje się też ogłupić odbiorcę cynicznymi,
prymitywnymi kłamstwami. Tak więc wg Przemysława Grajewskiego vel
Żurawskiego i Dawida Wildsteina prezydent Poroszenko, który publicznie
ogłaszał, że „jest dumny z flagi Ukrainy, gdyż walczyli pod nią żołnierze UPA”
i weteranom tej zbrodniczej formacji chce nadać uprawnienia
kombatanckie, który zlikwidował Dzień Obrońcy Ojczyzny, obchodzony w
rocznicę powstania Armii Czerwonej i ustanowił nowe święto narodowe w
rocznicę powstania UPA – 14 października, kiedy odbywają się duże
manifestacje wychwalające tę zbrodniczą organizację, do tradycji banderowskiej nie nawiązuje w najmniejszym stopniu. Honoruje zaś tym… Matkę Boską.
Prof. Jadwiga Staniszkis, dotychczas wykazująca się jakimś
krytycyzmem wobec popieranej przez siebie opcji oświadczyła zaś
niedawno, że zachowanie Ukraińców, takie jak Poroszenki „nie ma większego znaczenia. Nie trzeba o tym mówić. Trzeba im po prostu pomagać. Wysyłać hełmy i kamizelki kuloodporne”. Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać.
Jak miał powiedzieć Hegel, jeśli rzeczywistość nie opasuje do faktów
tym gorzej dla rzeczywistości. „Gazeta Polska” nadal ma swoich wiernych
fanów, ale jej sprzedaż gwałtownie spada. Kłamstwo powtarzane 100 razy
wg Goebbelsa miało stać się prawdą. Niby stało się nią, ale jedynie na
12 lat rządów w Niemczech nazistów. Goebbels nie znał bowiem chyba
polskiego przysłowia, że kłamstwo ma krótkie nóżki.
Smutne w tym wszystkim jest to, że tracąca wiarygodność „Fronda” czy
„Gazeta Polska”, najbardziej proukraińskie z proukraińskich nie będą już
wiarygodne nawet, jeśli będą pisać prawdę [No i ch... z nimi - admin].
Jeśli bowiem wprowadzało się w błąd w kwestii ukraińskiej, jaką mamy
gwarancję, że tak samo nie będzie np. w kwestii Smoleńska (co tym
bardziej prawdopodobne przy niespotykanej rusofobii tego środowiska) czy
krytyki rządów PO? Co najgorsze, ten brak rzetelności może powodować,
że postronny obserwator będzie być może podobną miarą mierzyć inne media
o profilu prawicowym. Sytuacja ta na rękę będzie tym wszystkim, których
rzeczywiste przewinienia media, które straciły twarz ujawnią.
Damian Zakrzewski – przewodnik w Państwowym Muzeum na Majdanku,
doktorant historii na KUL, absolwent dziennikarstwa i komunikacji
społecznej i historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła
II, członek redakcji portalu mysl24.pl i współpracownik kwartalnika
Myśl.pl, publikował min. w „Newsweeku”, „Dzienniku Wschodnim” i
lubelskiej edycji „Niedzieli”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz